2011 New Zeland & Cook Island
2011-11-10 - 2011-11-13, Rarotonga -> Auckland -> Frankfurt -> Poznań
Odprawa do Auckland przebiega bez problemu. Wystartowaliśmy nawet 10 minut przed czasem. Byliśmy już mocno zmęczeni, a to dopiero początek. Po 4,5 godzinach lotu jesteśmy w Auckland. Przyspieszamy zegarki o 1 godzinę i 1 dzień. Czwartek nam wyparował, wchodzimy w piątek, 11/11/11. Zaczynam świętować swoje imieniny na dwóch kontynentach.

Ponieważ kolejne odcinki lotu mieliśmy na oddzielnych biletach, musieliśmy odebrać bagaż, przejść kontrolę paszportową i bio-ochronę. Dostaliśmy znowu wizę na 3 miesiące, szkoda że wykorzystamy tylko 4 godziny. Bio-ochrona też poszła sprawnie, nie mieliśmy ze sobą żadnej żywności. Odprawiliśmy się na lot do Seulu, dostaliśmy też informacje, gdzie na lotnisku mamy się zgłosić po voucher hotelowy.




Lecimy ponad 11 godzin. Praktycznie cały czas nad wodą, nad Oceanem Spokojnym, trzepało dość dużo. Teoretycznie nie powinniśmy spać, bo startujemy rano i lądujemy po południu, różnica czasu między Auckland a Seulem się odejmuje i pomimo że startujemy o 10:00 i lecimy 11 godzin to lądujemy o 17:00. Takie planowanie kiedy spać a kiedy nie spać ma na celu szybkie przestawienie się do nowej strefy czasowej. No ale spróbujcie tu się nie przespać, skoro praktycznie noc straciliśmy w samolocie.

W Seulu przechodziy sprawnie kontrolę i udajemy się do stanowiska linii Korean Air. Dostajemy voucher na hotel, kolację w tym hotelu, śniadanie w tym hotelu i jeszcze voucher na lunch na lotnisku, bo startujemy następnego dnia o 13:00. To wszystko za darmo. Wyczytaliśy gdzieś na stronie internetowej, że takie coś dają. Zadzowniłem do ich infolinii i faktycznie, ponieważ mamy tzw. stopover, czyli przesiadkę z oczekiwaniem ponad 12h, to linie aby ułatwić podróż dają od sie od siebie taki serwis. Dostajemy wszystkie papierki, nalepkę na kurtkę i czekamy na autobus, który zawiezie nas do hotelu. Podobno 30 min od lotniska, ale hotel 5 gwiazdek!

Wszystko poszło sprawnie i już o 19:00 leżymy wykąpani w pokoju hotelowym. Jest internet, czyściutko, hotel ma dopiero 1 rok. Bagaży nie chcieliśmy odbierać, mamy przy sobie ciuchy na zmianę. Ach jak przyjemnie się nareszcie położyć na płasko. Zaliczamy jeszcze pyszną kolację - sushi, sashimi, różne morskie robale. Dla mnie raj, dla Moniki trochę mniej...

Korea to bardzo nowoczesny kraj - nawet kibelek ma kilkanaście funkcji.




To też kraj o niesamowicie zanieczyszczonym środowisku. Dużo koreańców chodzi w maskach na twarzy, chroniących przed pyłami. Poranek przywitał nas właśnie takim smogiem, że już wiedzieliśmy po co są te maski.




Śniadanko, autobus na lotnisko. Po odprawie wpadamy do koreańskiej restauracji. Mają pyszne jedzenie, mega ostre, i kompletnie niespotykane w Europie. To zupełnie inna kuchnia i inny styl potraw. Dużo gotowanych zup z dziwnymi składnikami. Nawet w hotelu był tzw. udong, czyli ichniejszy odpowiednik rosołu - cała procedura: zbierasz składniki, na które masz ochotę do miseczki, oddajesz kucharzowi, on przesypuje to do sitka i chwilę gotuje w wodzie, wrzuca z powdrotem do miseczki i zalewa jakby rosołem. Doprawiasz wodorostami i masz już swój udong. Jedzenie jest tak inne od pozostałej części świata, że nawet na stronie polskiego MSZ, gdzie są opisy krajów, jest uwaga dotycząca oddmienności koreańskiej kuchni.




Lecimy znowu w ciągu dnia, start o 13:00 a lądowanie po 12 godzinach lotu o 16:50. Odejmujemy znowu 8 godzin różnicy czasu między Seulem a Frankfurtem. Znowu nie powinniśmy spać, na pewno nie przez całą podróż - przygotowanie do zmiany czasu. Tym razem spokojnie, bez turbulencji. Czytamy książki, oglądamy filmy, staramy się jakość zbić czas.

We Frankfurcie wita nas zimno. Dawno nie mieliśmy kurtek na sobie :) Niestety znowu mamy stopover, lecimy dalej dopiero w niedzielę o 08:45. Już na oddzielnym bilecie (bo tak było taniej), nie mamy więc koreańskiej gościnności i nocleg już załatwiliśmy sobie sami. Do hotelu dojeżdżamy darmowym busikiem - warto było rezerwować hotel wcześniej, kosztował nas wtedy 55 EUR, bez tej rezerwacji dzisiaj musielibyśmy zapłacić już 320 EUR. Niemcy niesamowicie zdzierają na lotniskowych hotelach. Idziemy na kolację, witaj europejskie jedzenie!

Rano pobudka i królewskie śniadanie. Niemieckie wędliny, świeże pieczywo, paszteciki. Trochę nam tych śniadań brakowało. Darmowym autobusem wracamy na lotnisko, odprawa w automacie (Niemcy już praktycznie nie mają klasycznej odprawy - stoją tylko automatyczne budki). I jedziemy do domu.

To już koniec relacji. Do usłyszenia następnym razem!.