2011 New Zeland & Cook Island
2011-10-28, Kaikoura - wieloryby -> Arthur's Pass
Dzisiaj kolejny dzień pełen obaw. O 7:15 mamy ruszyć w rejs w poszukiwaniu wielorybów. Raczej udaje się je wytropić, ale nigdy nie ma pewności. Wczoraj na łodzi słyszeliśmy, że od tygodnia wielorybów nie ma - popłynęły na jakieś inne żerowiska. No spróbujemy.

Check-in przebiega sprawnie. Obowiązkowy filmik o zasadach bezpieczeństwa na łodzi i już po chwili siedzimy w autobusie na przystań. Łódź dużo większa od woczrajszej i dużo szybsza. Ten katamaran potrafi pędzić po wodzie do 60 km/h. To ważne, bo do wielorybów płynie się daleko. Warunki pogodowe takie sobie, stan morza wygląda na spokojny, ale na głębinach pewnie będą fale. Na wszelki wypadek łykamy po tabletce...



Wieloryby przypływają dość blisko miejscowości Kaikora ze względu na wielki podwodny kanion, zaraz przy brzegu, opadający na ponad 1000 metrów w dół. Jest to bardzo bogaty w życie rejon, zresztą wczoraj pływając w wodzie widzieliśmy mnóstwo planktonu i innych żyjątek - ulubiony pokarm wielorybów. Jest też bogatctwo ośmiornic, niektóre takie po 12-15 metrów długości, także rarytas dla wieryba. Polujemy na wieloryba z gatunku "Sperm Whale", maleństwo, zaledwie 18 metrów długości. Największy, wieloryb błękitny to bestia 27 metrów...

Na pełnym morzu jak to na pełnym morzu - buja. 80% pasażerów jednak nie dało rady. Współczujemy obsłudze, która tylko biegała zbierając papierowe woreczki. Płyniemy cały czas na wschód, oddalając się od lądu na ponad 40 km. Co 10-15 minut zatrzymujemy się, wyłączamy silniki i kapitan, za pomocą specjalnej echosondy nasłuchuje odłgłosów wielorybów. Wydają charakterystyczny głos 'pstryk-pstryk', używając go jak sonaru, do lokalizacji innych wielorybów, pokarmu itp.



Po ponad 3 godzinach zapada wyrok - cały czas wielorybów nie ma. Są gdzieś dalej, poza zasięgiem naszej łodzi. No niestety, nie udało się. Wracamy na ląd, a porządna firma zwraca nam 80% kosztów biletów (20% zachowują jako koszty paliwa podczas tych 4 godzin na morzu). No trudno, następnym razem, dobrze, że chociaż wczoraj udało się zobaczyć delfiny.

Ładujemy się do wozu i ruszamy na drugą stronę wyspy - część zachodnią wyspy południowej. Pokonać musimy pasmo wysokich gór, są tylko 3 przejazdy, wybieramy malowniczy "Arthur's Pass".



Widoki oszałamiają, zatrzymujemy się kilkukrotnie, raz w "Castle Hill" - tutaj kręcono także "Władcę pierścieni". A także przy ciekawym systemie jaskiniowym. Płynie przez niego rzeczka i można ją przejść, tylko wymaga to podróżowania pod prąd, właśnie tą podziemną rzeczką, czsami zanurzonym po pas... Nie muszę dodawać, że temperatura tej górskiej w końcu rzeczki nie przekracza 5 st... Poddajemy się, robimy podejście do samej jaskini oraz obskakujemy okoliczne punkty widokowe.

W końcu udało się zaliczyć kolejny znak drogowy do kolekcji - "Uwaga Kiwi".



Śpimy na samej przełęczy, na dużej wysokości. Warunki skromne - przy jednej z chałup jest punkt podłączenia się z zasilaniem do samochodu (potrzebujemy go, aby dogrzewać się w nocy farelką). Za to czystość kuchni, krysznicy i toalet na medal! Nigdy nie widzieliśmy tak czystego schroniska górskiego. Wokół latają papugi Kea - górskie. Zaczyna padać deszcz... Niedobrze. Odpalamy filmik i kładziemy się do łóżka.