2011 New Zeland & Cook Island
2011-10-30, Franz Jozef -> Fox Glacier -> Queenstown -> Te Anau
Przed nami długa droga. Wstajemy rano i już bez nadziei jedziemy do Fox Glacier aby sprawdzić helikoptery. Niespodzianka, LECIMY! Szybka akcja w przebranie się w ciepłe ciuchy i jedziemy autobusem na lądowisko. Tam szkolenie bezpieczeństwa, zmiana butów, ważenie i wskakujemy do helikoptera.



Plan jest taki, aby polecieć wysoko na lodowiec, wylądować, ubrać raki i przez 2 godziny wędrować po lodowcu i powrót helikopterem do miasta. Pogoda nie jest najlepsza, ale wystarczająca do lotu. Zostajemy poinformowani o warunkach zwrotu pieniędzy - 100% jeśli nie wystartujemy, 80% jeśli wystartujemy ale nie będziemy mogli wylądować i 30% jeśli wylądujemy ale na lodowcu spędzimy mniej niż godzinę. Jeśli pogoda się załamie, śmigłowiec musi natychmiast po nas lecieć. Jeśli pogorszy się na tyle szybko, że nie zdązy nad odebrać, będziemy zmuszeni nocować na lodowcu (z tego miejsca gdzie będziemy nie da się bezpiecznie zejść na dół).



Pora lecieć. Monika jako lżejsza siada z przodu obok pilota, razem z jeszcze jedną małą dziewczyną. Ja siadam razem z jeszcze jednym turystą i przewodnikiem z tyłu. Startujemy! Lecimy szybko, może z 10 minut. Pod nami wspaniałe widoki, widzimy miasteczko Fox Glacier, rzekę wypływającą spod lodowca, początek jęzora lodowcowego, lodospady, czyli miejsca załamywania się lodu. Pilot zatacza koło wokół doliny, pokazując nam wspaniałe wodospady i w końcu lądujemy na czole. Helikopter zaraz odlatuje, trzeba sie szybko wyładować, odejść kilka metrów i schylić, koniecznie odwracając twarz. Startujący helikopter to chmura śniegu z kawałkami lodu i potrafi poranić twarz.



Czekamy jeszcze na 2 lądowania (razem jest 14 osób), zakładamy raki i ruszamy z przewodnikiem na 2-godzinną wycieczkę po krainie lodu. Niesamowite miejsce. Dookoła lód, ale wcale nie jest płasko. Dużo się wspinamy - mamy raki, ale przewodniczka i tak wielkim czekanem wykuwa w lodzie stopnie, aby łatwiej było podejść. Dużo wchodzimy w rozpadliny, niektóre omijamy z daleka - są za głębokie i poślizglęcie się i wpadnięcie w nie groziłoby poważnymi tarapatami. Teren ciągl esię zmienia. Lodowiec przesuwa się od średnio 1 metr dziennie. Powstają nowe rozpadliny, stare czsami się zamykają, odłupują się wielkie fragmenty lodu i spadają z łoskotem. Dramatyczna, dynamiczna kraina lodu. Wcale nie jest nawet tak zimno. Zresztą tak dużo chodzimy, że nieźle się spociliśmy.



Po około dwóch godzinach zbliżamy się do umówionego miejsca lądowania helikopterów. Przez radio dostajemy wiadomość, że nas jeszcze odbiorą, ale pozostałe loty w dniu dzisiejszym zostają odwołane. Nadchodzi kolejny deszczowy front atmosferyczny i trzeba się już ewakuować. Na wypadek nieoczekiwanego noclegu na lodowcu nasi przewodnicy są dobrze przygotowani. Godzinę drogi od lądowiska mają przygotowane wielkie beczki z schowanymi namiotami, śpiworami i zapasem jedzenia... Mimo wszystko cieszymy się, że bezpiecznie wrócimy do miasta. Helikoptery lądują i zabieramy się z powrotem do cywilizacji.



To było fantastyczne przeżycie. Widzieliśmy już lodowce, po jednym, w Argentynie, nawet chodziliśmy, ale to było zawsze w dolnych partiach. No i nigdy z przelotem śmigłowcem!

Naładowani adrenaliną wsiadamy do naszej karawanki i ruszamy w trasę. Jest już 13:00, od dobrych paru godzin powinnyśmy być w trasie, ale opłaciło się zmienić plan. No ale teraz czeka nas 500 km trasy... Przez jakiś czas jedziemy wybrzeżem, potem wspinamy się na przełęcz i przeskakujemy do zupełnie innej krainy. Mamy dobrą pogodę, czasami nawet słoneczko. O tym, że krajobraz za oknem przepiękny to chyba nie muszę pisać?



Dojeżdżamy do Queenstown, gdzie planowaliśmy spać, ale wtedy znowu musielibyśmy wstawać rano, bo jutro mamy wykupione 2 wycieczki, do któych trzeba dojechać 4 godziny. Decydujemy się zjeść podobno najlepszego na świecie hamburgera - Fergburger. Mniam! I jedziemy dalej, do miejscowości Te Anau. Dojedziemy już tam po zmroku, ale za to jutro będzie prościej. Droga prosta i dokładnie po 2 godzinach lądujemy na kempingu. Rezerwacje mamy od jutra, ale zadzwoniliśmy z trasy czy możemy ją zacząć już dzisiaj - no problem, ponieważ będziemy już po zamknięciu recepcji to na drzwiach czeka przylepiona torebeczka z wszystkimi danymi - gdzie mamy zaparkować, gdzie kuchnia, gdzie prysznice itp. Kulturka!

Nie mówiliśmy Wam jeszcze o owcach. Są wszędzie. To jeden wielki pasterski kraj. Na każdym prawie wzgórzu można zaobserwować białe kropki na zielonej trawie. To owieczki. Kilka fotek poniżej: